I have got a problem, and that's the fact.
Do problemów najtrudniej jest się przyznać przed samym sobą. Powiedzieć otwarcie: "sama nie dasz sobie rady!", jest cholernie nieprzyjemnie. A ja dzisiaj to zrobiłam. Chcę zmienić podejście, chcę otworzyć się na nowo, potrzebuję kopniaka w tyłek i miłego słowa dla otuchy. Wszystko to co zamierzam poczynić, zrobię tylko i wyłącznie dla SIEBIE, bo chyba już trochę bardziej kocham
SIEBIE niż jakiś czas temu.
Czuję się wyczerpana, zbyt eksploatowana, zużyta i najwyższa pora to wszystko poprzestawiać.
Otoczyć się czymś co da mi siłę do zmian, do zapomnienia wybitnie paskudnych cgwil jakie miały miejsce podczas tego ostatniego roku - bo w lipcu będzie już rok, odkąd mój świat i świat moich bliskich stanął na głowie.
Do osób strachliwych raczej nigdy nie należałam, ale tych zmian się boję. (Boję i pragnę - mieszanka, która w okolicy żołądka wytwarza przedziwne rzeczy.)
B. pisze, że to o 'mesydż' chodzi. Taki mesydż, który daje nam nasze ciało i to wszystko dookoła. Ma kobita rację! Ja spróbuję te wiadomości odczytać jak najlepiej. W ogóle jest dla mnie wielką inspiracją i motorkiem do działania. To aż dziwne, ile obca osoba może dawać motywacji.
Ja ten mój problem chcę zlikwidować. Ja to zrobię.